Bali/Sanur

Już o 11:30 lądujemy na Bali – koszt samolotu podobny jak fast boat, a przynajmniej mam pewność, że nie zostanę wysadzony na pustej plaży i nie spędzę pół dnia na jakieś pordzewiałej balii. Transport na lotnisko zamawia się w jednej z licznych „agencji” reklamujących się na Kucie, kosztuje jakieś 60k. Lotnisko koszmarnie zatłoczone, za to dopłata za parę kilo nadbagażu to zaledwie 40k. Generalnie działa to tak – przy checkinie pani bierze dwie walizki na wagę. Jeśli waga wychodzi poza limit (Wings Air ma limit 10kg), to wstrzymując całą kolejkę drepczę do innego okienka w którym to okienku uiszczam stosowną opłatę. Z potwierdzeniem opłaty wracam na checkin. Na Bali gigantyczne lotnisko, sporo czekania na bagaż w końcu wyłazimy. Wielki kombinat turystyczny, masa ludzi, a taksówkę wcale nie tak łatwo dorwać. Dojazd na Sanur kosztował moim zdaniem za dużo, jednak w końcu dotarliśmy do zarezerwowanego przez booking.com hotelu watering hole. Dobra lokalizacja – w pobliżu supermarket, zaraz za rogiem początek promenady, w zasięgu nóg kilka fajnych opcji żywnościowych. Z perspektywy lat i podróży widzę jak Bali się zmieniło – turystyczny zatłoczony moloch, szanujący wyłącznie pieniądze (a nie zadowolenie turystów) z nędznymi resztkami tradycji i kultury. Nadal jednak na Bali napotkać można dużo tradycyjnej architektury i masę dobrego jedzenia :)
W hotelu zrezygnowaliśmy z pokoju AC, za 250k wzięliśmy fan+zimna woda i poszliśmy łapać transport. Kilka ludków kręciło się w pobliżu, ruszyliśmy z planem odwiedzenia bird parku i tarasów ryżowych. W bird parku kupa śmiechu z papug, zamiast tarasów ryżowych pojechaliśmy jeszcze do butterfly parku. Sadzanie na siebie wielkich motyli i wyciszanie się tak by przestały trzepotać skrzydłami – doświadczenie przyjemne, i warte zapamiętania.

Komentarze (0)