Geoblog.pl    BorsukWro    Podróże    Indonezja (08.2014)    Bromo-Probolingo-Surabaya, kierunek Lombok
Zwiń mapę
2014
09
sie

Bromo-Probolingo-Surabaya, kierunek Lombok

 
Indonezja
Indonezja, Kuta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7672 km
 
Pobudka jeszcze w ciemnościach - pakujemy się do jeepa i z masą innych jeepów jedziemy na punkt widokowy witać wschód słońca. Zjeżdżamy w dół kaldery, z ciemności rozświetlonej światłem księżyca, i lampami innych jeepów widać a to motocykle z białasami grzęznące w pyle, a to "górozdobywaczy" dla których oczywiste jest że pomimo że setki ludzi jadą jeepami oni akurat muszą wejść na piechotę no i inne jeepy of course. Kończy się pył, zaczyna powolna wspinaczka po asfalcie, napęd na 4 łapy. W pewnym momencie parkujemy na poboczu. Już mamy dreptać pod górkę, a tu pojawia się dwóch panów na motorach i za 10zł mamy podwózkę pod samą górę. Łapię jeszcze kubek kawy z jednego z warungów i już przepychamy się przez tłum czekający aż słońce pokaże swe oblicze. L zasiada gdzieś na murku, ja mam za dużą eee siedzisko żeby się zmieścić. Idę w stronę anten telefonii komórkowej, i śmieję się widzą jak masa ludzi usiadła po wschodniej stronie, czyli zobaczą słońce, ale nie wulkan :) Pod masztami anten nieco odsuwam drut kolczasty, nieco odginam płotek i już mam widok tylko dla siebie. A jest na co patrzeć - kaldera, czyli wielki starty krater wulkanu zasypany pyłem z którego wyrasta stary stożek wulkaniczny i drugi stożek z dymiącym kraterem Bromo. Kaldera niczym wodą wypełniona jest mgłą i ciężko jest się w półmroku zorientować w proporcjach. W miarę wychodzenia słońca z mgły wyłania się malutkie z tej wysokości, niemal zabawkowe zabudowy miasteczka poniżej. I już pomarańczowy blask pada najpierw na stożki, potem na całe pole. Kierowca narzucił nieco wymagający reżim czasowy, spóźniamy się zaledwie 15 min, i tak na dół trzeba było zjeżdżać motorami :) Jeep znów zjeżdża w dół, tym razem trzeba podejść 200m po płaskim a potem wdrapać kolejne 200m po pyle. O ile 4 lata temu były tam pojedyncze konie, o tyle teraz przy samym podejściu na wulkan jest pełno koni i kilkanaście warungów. Wsiadamy więc na koń, z radością zauważam plecak z pokrowcem z napisem Campus (cokolwiek by nie mówić o tej firmie - był to nasz krajowy producent). Odzywam się coś po polsku, w zamian słyszę "Jakim że to leniem trzeba być by na taką górkę jechać koniem". No cóż, sympatycznie jest spotkać Polaków i przypomnieć sobie dlaczego nie chcę ich spotykać. Koń dość płochliwy, dziwna jazda ze ściągniętymi wodzami, po drodze kupuje jeszcze maseczkę i już staję w kolejce na schody. Wspinaczka i już widok tylko mój, szkoda jednak tej presji - kierowca czeka, kilka fotek na tle dymu, kilka fotek przepięknego widoku, i już po schodach drepczemy na dół. Szybki przejazd do hotelu, błyskawiczne pakowanie, najszybciej zeżarte śniadanie w życiu (ryż). Z busem trąbiącym pod hotelem udaje mi się skombinować jeszcze pudełko i łyżeczkę i już ze śniadaniem w łapie jedziemy "z powrotem". Zapewne mafia turystyczna jest dogadana - busy z Dżogdży dojeżdżają do Probolingo, a tam już obsługa przez lokalne biura podróży - busy to jakieś straszliwe rupiecie zapchane turystami po dach, całe szczęście to zaledwie 30-40min jazdy. Agencja w Probolingo pakuje nas do rejsowego autobusu, świetny timing, bo czekamy zaledwie 10min. W autobusie były zarezerwowane dla nas dwa miejsca - naprawdę fajna organizacja. Autobus rejsowy, duży i przyjemny, mocno rozkładalne siedzenia. W jakimś miasteczku wsiada człowiek i coś rozdaje. Biorę to do łapy, ale nie bardzo wiem co jest grane, po chwili widzę że ten samo gość idzie znów po autobusie i jedni oddają to co dostali, inni płacą. Fajny sposób sprzedaży - najpierw "masz, weź" a dopiero potem "płać". Autobus wyrzuca nas na dworcu w Surabaya - wiem że z tegoż dworca odjeżdżają autobusiki z napisem Damri - dojazd na lotnisko to zatem koszt około 30k. Na lotnisku chwilkę kwitniemy, lounge'a tym razem nie ma, lot znów lion air, tym razem o czasie bez problemów. Godzinkę później (dwie, bo zmiana czasu) lądujemy w Lombok. Godzina 19 to prawie jak 22 u nas - na lotnisku wszyscy powoli zamykają interesy, a ja przecież nie mam PLANU. Tak, właśnie - mój plan na Lombok zakładał wylądowanie i "jakoś to będzie" z lekkim wskazaniem na surferską Kutę. Oczywiście wiedziałem że jest i wulkan i wodospady i porty rybackie i wysepki Gili, ale na początek potrzebowaliśmy miejsca do spania. Po odbiorze bagażu jakieś "tourist information", zwykli pośrednicy rezerwacji hoteli wyjątkowo bezuzyteczni. Po tym jak gość nie może się dodzwonić do trzech kolejnych hoteli sugerujemy mu spad na drzewo i przebijamy się dalej. Kolejny szereg budek to "transport" - dojazd na Kutę miał kosztować 150k, jednak na moje stanowcze 100k i "one handred tausand or I'm going, byebye" zadziałało. I tak nieco przepłaciliśmy - jazda pustymi ulicami zajęła 30minut. Kuta była nieco podobna do moich wyobrażeń - kilka hoteli, parę knajp. Jedno słowo nam jednak nie pasowało "sori, łi ar ful". Kolejne guesthouse'y i kolejne fule. Trafiamy do jeden z homestayów - tam starszy człowiek mówi że choć nie ma wolnych pokojów, ale jeśli chcemy rozłoży nam materac w przedpokoju i możemy z rana na spokojnie czegoś sobie poszukać. Promieniowała od niego jakaś taka energia, i mimo iż nie skorzystaliśmy to wyszliśmy od niego myśląc sobie "jaki dobry człowiek". Na końcu miasteczka znajdujemy Relaxing Homestay, sympatyczne miejsce odgrodzone murem od świata (i ulicy) i mimo braku ciepłej wody i klimy (pokój droższy o 100k) zadomowiliśmy się tam. Ale że dzień był jeszcze nieukończony to w hotelu wynajęliśmy skuter i pojechaliśmy popatrzeć na miasto odkrywając po drodze wspaniałą indonezyjską kuchnię w warungu o nazwie Nanas. Właściwie tylko łódka i helikopter nam zostały ze środków transportu, których nie używaliśmy tego dnia :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Polak
Polak - 2015-03-14 07:31
Przykry komentarz o Polakach, być może to po prostu ktoś komu nie podoba się takie traktowanie koni, bo widok tych koni z pianą w pysku jest naprawdę smutny.
 
 
BorsukWro
Artur W
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 151 wpisów151 13 komentarzy13 1445 zdjęć1445 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
03.08.2014 - 16.08.2014
 
 
14.07.2013 - 26.07.2013