Z rana pobudka dość oporna - na dole zaskakująco bogata śniadanie, coś dla europejczyka i coś dla hindusa :) Na dworze stopni tyle ile leci z przeciętnej suszarki do włosów - zostawiamy toboły w hotelu i włazimy do metra (50m od hotelu!). Kupujemy bilety na gold class, co daje nam prawo jeżdżenia w pierwszym wagonie metra, a że kierowcy (motorniczego) w metrze nie ma - można wszystko oglądać przez przednią szybę. No i jedziemy prez całe miasto aż do Ski Dubai (Mall of Emirates). Notka techniczna - za bilet płaci się kaucję jakieś 2AED, więc potem można go "doładowywać". Jednak bilet dwustrefowy gold class można nabijać tylko przejazdami dwustrefowymi gold class, więc na dłuższy pobyt ekonomiczny warto jednak mieć jeden jednostrefowy zwykły.
To miasto kpi z kryzysów, wiadomości o sytuacji finansowej i cen ropy. Tu wszystko głośno krzyczy - pieniądze! Jednak dziś zdałem sobie sprawę, że wiele z rzeczy tu zbudowanych, mimo że kosztowało fortunę jest po prostu spełnieniem marzeń, pragnień, jest Osiągnięciem gatunku ludzkiego.
Po drodze przepiękna panorama wieżowców - naprawdę warto dopłacić dla takich widoków. Oczywiste jest, że z metra do takiego malla nie wolno pozwolić człowiekowi na wyjście na zewnątrz - cały transport odbywa się klimatyzowanymi korytarzami z taśmociągami dla zmęczonych spacerem.
Ski Dubai ma kilka atrakcji - przejażdżka wyciągiem narciarskim, ski school, zorbing, zjazdy na oponach z rynien dla dzieci no i coś, co zainteresowało nawet mnie i Lucy, czyli możliwość zabawy z pingwinami. Niestety bilety na pingwiny były booked aż do 17, więc musiała nam wystarczyć możliwość oglądania całego tego śnieżnego szaleństwa przez szybę. Mimo że śnieg widzimy mniej więcej przez parę miesięcy w roku (ok, poprzedni sezon się nie liczy) to i tak przejście z 45 stopni na zewnątrz i oglądanie wyciągu narciarskiego w sklepie robi niesamowite wrażenie. Z malla lecimy odebrać bagaże (podręczne) i jedziemy na pomniejszy smaczek - Wafi Mall. Mall jak to galeria w środku miał być stylizowany na Egipt, poza głównym hallem szału nie było. Ciekawostką jest jednak replika arabskiego souku do której z tego malla się wchodzi tunelem - fantastycznie oddany klimat bazaru, klimatyzowany i bez naturalnego oświetlenia. W atrium budynku (kilka pięter pod ziemią) znajduje się fantastyczna restauracja z chmarą kelnerów dbających o zadowolenie klientów oraz menu obejmującym kuchnie libańską, marokańską, afgańską, zatoki itp. Ceny za główne danie to około 70AED, więc my akurat zostawiliśmy tam około 230AED. Warto jednak. Bez pośpiechu na lotnisko, drzemka pod bramką i już udajemy się w ośmiogodzinny lot do Jakarty. Pod bramką spotykam jeszcze dwójkę niemców wertujących lonely planet. widzę że czytają o tym co dookoła yogyakarty, więc zagaduję ich. Okazuje się że mam dwójkę kwalifikującą do "podróżniczej nagrody Darwina" (kto nie wie niech poczyta za co przyznawane są nagrody Darwina :). Dżentelmeni ci wiedzieli że jadą do Indonezji i mieli trzy tygodnie. Chcieli je spędzić na Javie, której stolica nazywa się Jakarta. To było mniej więcej wszystko co wiedzieli - niby powiedziałem im o Bromo, Kawah Ijen, o plantacjach kawy i wulkanach. Dorzuciłem info o wyspie Karimunjava, zwróciłem uwagę że w zasięgu lotów 100eur mają i Sulawesi i Tana Toraja i Sumatrę itp itd. Aż mi szkoda że miejsca w samolotach wykupują ludzie którzy w sumie w tyłku mają miejsce, ważne żeby się napić i potańczyć w klubach :)