Wizy do Wietnamu można załatwić na dwa sposoby - udając się do ambasady w wawie, płacąc jakieś 250zł, ALBO można też skontaktować się z jedną z firm w internecie i za 8USD za 2osoby wyrobić promesę uprawniającą do otrzymania wizy on arrival (ew nasz krajowy polviet.com liczący sobie za to jakieś 50zł). Z promesą wiza on arrival kosztuje 45USD, więc parę zeta się oszczędza. Co ciekawe o promesę/wizę pytano mnie już przy odprawie w Warszawie.
Lekko wymiętoleni lądujemy, przebijamy się do stanowiska "Landing visa" czyli stanowisko wydawania wiz on arrival - niestety zamiast "około 15min" spędza się tam około 2h tłocząc się wśród turystów bezradnie patrzących na kilku znudzonych urzędasów. Po otrzymaniu wizy czeka się w mniejszej lub większej kolejce odprawy paszportowej i już można sobie zakrzyknąć good morning vietnam!
Na lotnisku kursy wymiany całkiem niezłe, brak prowizji, 21200VND za 1 USD. Często jednak cenę w dolarach na dongi przeliczano po kursie 20 000, więc zawsze miejmy kalkulatorek w głowie. Po wyjściu lekki deszczyk, znośne ciepełko. Co ciekawe taksiarz naganiacz był tylko jeden, i tak od niego śmierdziało szwindlem, że tylko turysta baran by uwierzył w jego dobre intencje. Stanowisko taksówek jest na lewo od terminala - stoi kilku panów w zielonych mundurkach, tak bardzo zajętych obsługą ludzi, że to my musieliśmy ich prosić o taxi. Taxi uczciwie z licznikiem wiezie nas do Bali Hotel, położone w bardzo dobrej lokalizacji na ulicy Bui Vien, klimatem bardzo przypominające turystyczne getto w Bangkoku - Khao San Road.
Szybki prysznic i czas na wieczorny obchód miasta, po deszczu towarzyszącym nam z lotniska już nie ma śladu. I właśnie miasto, to było to, czego mi potrzeba - bandy amerykańców pijących piwo na plastikowych krzesełkach, głośna muzyka, sprzedawcy street foodu, naganiacze do barów, sprzedawcy pamiątek, głośna muzyka, hałas, harmider i neony.
Okolica nazywa się Pham Ngu Lao, jest backpackerskim gettem, jednak to właśnie Biu Vien, a nie Pham Ngu Lao jest główną ulicą rozrywkowo-barowo-restauracyjno-pamiątkową.
Tak, tak, tak po wielekroć, teraz już czuję że znów jestem w Azji!