Reszta dnia mija na sennym kołysaniu się w takt bujania toyoty na szutrowej drodze. Ten kawałek jest równie ciężki jak wczorajszy – wiele godzin jazdy, gorąc sięgający 36 stopni.
Turmi to szerokie skrzyżowanie dwóch dróg, znaczy się miasto. Jakieś NGO zrzuciło Solar Kiosk, inne zbudowało szkołę, tablice upamiętniające owe zdarzenia przypominają nasze reklamy przy wjeździe do większego miasta. Jedno lodge, ceny 90usd, "local hotel" (słowa Messaja) nieco zbyt spartański - toaleta w osobnej budce z desek i blachy falistej, śmierdząca dziura w ziemi. Jedziemy do Buska Lodge, miało być w cenie średniej z okolic 400-500br. Na miejscu okazuje się że bungalow kosztuje 100usd, namiot zwykły z materacem 30$ a namiot z łóżkami to 50$ za dobę. Ostatnio w namiocie spałem za młodu, więc niech będzie, spróbuję nature- experience. Wieczorem pewien niesmak - hotel obłożony ekskluzywnymi wycieczkami, więc nie ma nic z menu, trzeba jeść jak turysta grup zorganizowanych 10usd za kolację z podgrzewanych kociołków, przesada. Piwo 25br, też przegięcie. W zamian dostaje się czyste toalety i prysznice, bar i restauracja w odkrytych domkach, namiot na betonowym podeście z drewnianym dachem, światło elektryczne przez parę godzin wieczorem. Jednak ilość gwiazd widoczna po tym jak wyłączają generator jest przecudna, moim zdaniem warto odżałować te pare dolców.