Postanawiamy ruszyć się z Arugam, jako punkt docelowy obieramy Deniyaya, rekomandowany punkg startowy do parku narodowego z lasem deszczowym - Singharaja Rain Forest (obiekt wpisany na listę UNESCO)
Jedziemy najpierw autobusem do Monaragala, tam łapiemy bezpośredni bus do Ratnapury, wyrzuca on nas w Madampe - fajnie, bo autobusy nie jadą przez góry, dokładając sporo drogi skrótem A2-A18, dogodne połączenie żeby obejrzeć sobie NP Uda Walawe.
W Madampe kwitniemy na skrzyżowaniu, jakoś nic nie jedzie do Deniyaya. W końcu wsiadamy w cokolwiek, za 70rp dojeżdżamy do Rakwana. Tutaj jeden autobus nam ucieka, następny ma być w zależności od tego kogo pytamy za 2 lub 4h. Wkurzeni bierzemy tuktuka za 2500rp, bujamy się nim 2h górskimi serpentynami, w końcu lądujemy w Deniyayi. Okazuje się że miasto jest dobrze skomunikowane z Galle i generalnie to raczej tamtędy trzeba się pchać.W mieście hoteli ledwie kilka - jeden przy wjeździe full (jak nam radośnie oznajmił katolicki pastor patrząc na swoje skośnookie owieczki w koszulkach z jezusem), w Singharaja Rest jest miło, choć pełno, dogadujemy się z Bandulllą, właścicielem hotelu że jutro z nim idziemy do lasu. W końcu lądujemy w jakiś porąbanym przybytku bez recepcji, gdzie w jedym pokoju nie działa spłuczka, w drugim nie działa wentylator, wszystko razem klimatem z filmu Lyncha. Rano wynosimy się z tego hotelu, poznajemy fajnych ludzi u Bandulli, jutro z nim do dżungli.
8.01.2012
Startujemy busem ekipą 6 osób + przewodnik. Na początek kawałek pieszo, kasa i bilety i już idziemy ścieżką pośród dżungli. Gęste zarośla, gdzie wyrosło coś, na tym wyrosło coś innego a na tym czymś jeszcze coś innego, wszystko w pogoni za światłem słonecznym i wodą. Trochę przypomina korporację :)
Bandulla dba o nas - po drodze zawijamy napić się soku z kokosa, dla chętnych betel do żucia itp. Choć las miał być "deszczowy" to jakoś nie pada i jest całkiem słonecznie, ot takie zmiany klimatyczne w akcji. Bandulla ma dobre oko, co i rusz wypatruje nam w gęstwinie jakieś jaszczurki, węże itp, większość to gatunki endemiczne. O ile na wydeptanej ścieżce było dość lajtowo w pewnym momencie zbaczamy na jakieś ścieżynki i zaczyna się hardkor. O ile sam spacer nie jest uciążliwy, o tyle zatrzymywanie co 10min i strząsanie z nóg pijawek jest uciążliwe. Warto zabrać wyższe skarpetki i/lub dłuższe spodnie wpuścić w owe skarpetki (tak wyposażony był Bandulla). Kto nie uważał na paskudy pełznące po butach/skarpetkach kończył upaprany własną krwią - pijawki mają toksynę zapobiegającą krzepnięciu, więc ich ranki krwawią dłużej nić powinny. Pomimo tej niedogodności naprawdę warto się przespacerować po lesie - ukoronowaniem treku z Bandullą jest zatoczka z jeziorkiem i wodospadem i możliwość kąpieli w orzeźwiająco zimnej wodzie.