Nuwara-Arugam
Jakoś absolutnie byłem spokojny o moja dobrą karmę, z rana spokojnie poszedłem na stację będąc absolutnie pewien że na pewno nie będę się musiał tłuc cały dzień autobusami z czterema przesiadkami. Mimo że bagaże już były w busie, znalazłem taxiarza, namierzyłem parkę izraelczyków, cena zeszła do rozsądnych 12 000rp i już jedziemy klimatyzowaną taksówką nad morze. Po drodze postój w świątyni w skale (600 letnie malunki + 2000 letnia rzeźba buddy w skale), potem hotel z pięknym tarasem wiokowym, potem wodospad - pan kierowca starał się żeby klienci byli zadowoleni
Jazda z Nuwary dzięki panu kierowcy jakoś minęła, klima to jednak piękny wynalazek. Już na miejscu postanowiliśmy się przyłożyć do szukania hotelu, w końcu za 1700rp za pokój z wiatrakiem 50m od plazy, visavi restauracji Beach Hut - całkiem niezły biznes. Beach hut to takie miejsce mające magię hipisowskiej norki do spania z surowymi domkami zbudowanymi na palach, klimatyzowanymi naturalnym wiatrem znad morza. Lokal prowadzi Rangda, mam wrażenie że i on jest kultowy. Domki tam do wynajęcia są niedrogie, jednak jeśli przypadkiem trafi się na coś wolnego właściciel cierpliwie tłumaczy że wynajmuje się tu pokoje na tygodnie, i klientów jedno/kilkunocnych prowadzi do hotelu naprzeciwko restauracji.
Plaża zdecydowanie niskobudżetowa, zero resortów, większość mieszkańców okolic to surferzy, którzy bardzo sobie cenią fale w bliskiej okolicy. Niemal każdego dnia gdzieś jest impreza, wystarczy zapytać któregoś z opalonych gości w blond loczkach ubranym w same kąpielówki :)
Od dziś zdecydowanie nic nie robimy
7.28.2012
Nic nie robienie przerywamy wyprawą do lasu mangrowego - tuktuk nie bardzo rozumie o co chodzi, w końcu wiezie nas do jakiegoś hotelu. Tam pan chce gdzieś dzwonić i coś organizować. Nasz budżet już cienko piszczy, więc domagamy się samoorganizowania wszystkiego. tuktukarz w końcu jedzie gdzieś, z polnych dróg wjeżdża w ścieżynkę akurat na jego trzy koła, zatrzymuje się w samym środku niczego, macha ręką i mówi że "tam załatwimy" wskazując samotną słomianą chatkę na plaży 200m dalej. Człapiemy tam, mini hotel i słomiana rybacka chata, spodziewaliśmy raczej chmary łodzi czekających na turystów :) okazuje się że zwiedzanie mangrowców zostało ucywilizowane - bilet należy kupić pod hotelem "Hilton" w Arugam, i dopiero wtedy można płynąc. Nieradzi odesłaliśmy tuktukarza do miasta po bilet (1000rp w plecy) i oddaliśmy się nicnierobieniu. W końcu przyjechał, popłynęliśmy dwoma pływakami z drewnianą platformą, w sumie było fajnie, choć biorąc pod uwagę koszta nie warto. Nie było to wpływanie w zalany las, pływaliśmy po obrzeżach jeziora oglądając mangrowce rosnące na brzegach. Lenimy się dalej
7.29.2012
Tym razem naszego tuktukarza (Faruk) ciągniemy na krokodyle. On mówi wprost że krokodyli pod "crocodile rock" nie ma i że trzeba jechać do Panama water tank. Różnica jest oczywiście w cenie, w końcu jedziemy. Podczas jazdy jacyś tubylcy machają rękami jakby potrzebowali krzesiwa. Zawracamy, daję zapalniczkę, będąc święcie przekonany że właśnie jakichś zagorzałym palaczom ratuje życie. Okazuje się że rodzinka już 4h jedzie tuktukiem na festiwal w pobliskiej hinduistycznej świątyni a ogień jest im potrzebny żeby rozpalić ognisko i podgrzać sobie herbatę (w 30+ stopniowym upale?!). Z asfaltu wjeżdżamy na polną, z polnej na mniejszą polną, w końcu zatrzymujemy przy mostku nad strumykiem. Wydawało mi się że to będzie jakieś jeziorko, albo całkiem cywilizowany basen, gdzie turysta sobie pocyka fotki, a nasz tuktukarz pokazuje strumyczek i mówi że tam mamy sobie szukać. Ej, kurcze, coś lipą śmierdzi - zaglądam do strumyka, woda mętna. Podejść ciężko, bo krzaczory, jakiś tubylec macha żebyśmy szli za nim. Odnajduje jakąś ścieżkę, dochodzimy niemal pod samą wodę a ten nam szeptem że "tam jest crododile". Pytanie "gdzie?" padało z naszej strony chyba ze trzy razy, w krzakowej gęstwinie nie bardzo wiedzieliśmy na co patrzeć - w końcu okazało się że 2-3m bestia leżąca na brzeżku po drugiej stronie strumyczka była tak wielka że po prostu go nie widzielismy :) teraz już wiedząc z jakiej wielkości potworami mamy do czynienia ruszyłem na polowanie - najpierw zgubiłem ludzi robiących hałas, i poszedłem polem wzdłuż strumyka. Każde moje wejście w gęstwinę powodowało wielki hałas, zaraz po którym następywały pluski krokodyli chowających się do wody. Wyszło na to że skubańce mają bardzo dobry wzrok i słuch, więc podejść je nie było łatwo. W końcu doszedłem do wprawy - skradając się po cichu mogłem podejść 2-3m od strumienia, czyli 5-6m od bestii. W sumie nie wiem czy to było mądre - krokodyle mają takie tempo poruszania się że pewne stadko 5-9sztuk które wypłoszyłem mogło z łatwością wyjść ze strumyczka i przerobić mnie na mięso mielone bez kości. Czułem się jednak genialnie w roli myśliwego i było to jedno z większy wow wyjazdu. Notka na boku - do łapania zwierzaków przydatny jest długi obiektyw, koniecznie dość jasny na końcu. Trzeba też uważać na autofocus, najczęściej między zwierzem a szkłem są krzaki/drzewa, co powoduje że ostrość idzie w kosmos.
7.30.2012
Nadal nic nie robimy :)