Nuwara 1
W Kandy pakujemy się do pociągu, najpierw 10min do Peradeniya, tam przesiadka 10min, potem około 4h jazdy. Pierwsza klasa w tym pociągu to wagon obserwacyjny z siedzeniami skierowanymi "do tyłu" i wielkim oknem z tyłu wagonu. Oczywiście wszystkie miejsca zajęte, więc bierzemy drugą klasę. Pociąg okazuje się być znacząco za mały, lądujemy siedząc na plecakach w wagonie "restauracyjnym". W niektórych wagonach klasy 3 lepsze fotele niż 2, więc po co przepłacać? Oczywiście zaraz daje o sobie znać lankijska gościnność i serdeczność - dostajemy propozycję zwalenia się z plecakami w kuchni, jednak ze względu na warunku higieniczne (a raczej ich brak) rezygnujemy. Już w Kandy było chłodnawo, jednak w miarę wspinania się pociągu w górę robi się coraz chłodniej. Pojawiają się mgły, pojawiają się góry, pojawiają się plantacje herbaty. Choć sen mnie morzył, to całą drogę spędziłem a to stojąc w drzwiach (pół wisząc na zewnątrz) albo po prostu gapiąc się w okno. Piękniejszą trasą kolejową jeszcze mi się nie zdarzyło jechać. Wysiadka w Nanuoya - mgła, zerowa widoczność. Na peronie zbiera nas facet, twierdzi że przywiózł turystów i nie chce wracać pusty, więc zawiezie nas do miasta ledwo za stówkę. Jako że jest mglisto i dżdżysto nie wybrzydzamy. Mówi że ciężko o transport, bo pociąg przyjechał o czasie, czego absolutnie nikt się nie spodziewał :) "Dobroć" kierowcy okazuje się być powiązana z kilkoma hotelami do których rozwozi pasażerów ów pan. W końcu lądujemy daleko zmiasta (pod górkę!) w Hill View. Hotel to tak naprawdę 5 pokoi, hall z miękkimi kanapami i kominkiem. Z taksówki znamy już parę ukraińców, w hallu dodatkowo spotykamy australijkę Mel i i taką to radosną drużyną ruszamy na miasto. Wszyscy bardzo dobrze się dogadujemy, ukrainiec jest z laską, widać że fajna, jednak po angielski ni w ząb. Mel okazuje się być ex managerką jakiejś wypasionej restauracji, aktualnie od roku w podróży, w domu czeka na nią jurta zbudowana w buszu. Łazimy po okolicy, znajdujemy "the pub", gdzie mel okazuje się być jedyną kobietą. Przybytek ten ma wieczorny półmrok nawet w środku dnia, a zapach piwa czuć nawet na zewnątrz. Miejsce dostaje oficjalny status miejsca "przaśnego". Kilka piw później tuktuk przez sklep monopolowy zawozi nas do hotelu. Pijani jak bąki kładziemy się koło 1.
Nuwara2 - Horton
Pobudka o 4:45 - nadal pijani pakujemy do taxi i jedziemy na trekking na koniec świata. Wstęp kosztowany, widoczność prawie żadna, mgła, siąpi, spacer zapowiadał się beznadziejnie. Droga po kilkuset metrach się rozgałęzia, dobrym pomysłem jest pójść w prawo, bo potem długo się nikogo nie widzi. Jest ryzyko że około 10 mgła, więc zasłoni widoki, trzeba się sprężać. Spacer najpierw po równinie, fajna roślinność, na dodatek małe żabki kumkają cichutko gdzieś w trawie, brzmiąc jak malutkie dzwoneczki. Adam z Melą cały czas nawijają, ja wyrywam do przodu, bycie sam na sam z kacem i przyrodą - kapitalne. Wchodzimy do lasu, leśne duszki już nie kołacą dzwoneczkami, odgłos tym razem przypomina dwa suche patyki uderzające jeden o drugiego. Oglądamy wodospad, zżeram specjalnie na takie okazje zabraną z Polski konserwę, w końcu przez las docieramy na koniec świata. Kapitalne miejsce, grałem cwaniaka, myśląc sobie, co mi tam wysokość, jednak gdy stanąłem na krawędzi pionowej skały i spojrzałem 900m w dół, już nie byłem cwaniak, tylko traktowałem to miejsce z odpowiednim szacunkiem. Kawałek dalej Small Worlds End, to zaledwie 300m w dół :) Choć początkowo byłem sceptycznie nastawiony do "treków" to Horton Plains napawdę warto odwiedzić
Jakoś kaca zaleczyliśmy na tyle żeby pojechać jeszcze na plantację herbaty - najbliżej jest nikomu nieznana Pedros Tea Estate, tutukarze tam wożą. Za miasto się tuktuk nie wypuszcza, więc potrzebne jest większe taxi. Jedziemy do Labokellie - Mackwoods Tea Estate, jednego z największych producentów herbaty na Sri Lance.Plantacje zaczynają się kawałek za miastem i ciągną się przez wiele kilometrów. Moja dobra karma daje o sobie znać - jak na zawołanie mam światło zachodzącego słońca, zero opadów i mgły, nawet tubylcy się dziwią jaką piękną pogodę mamy od rana. Wizyta i degustacja są za darmo - cudowny zapach herbaty, potężne zakupy, na koniec.włażę gdzieś od tyłu do fabryki, oczywiście uśmiech plus gościnność powodują że nikt mnie nie wyprasza, ech żeby tak Europa zaczęła się tak szeroko uśmiechać...