Geoblog.pl    BorsukWro    Podróże    Sri Lanka lipiec 2012    Negombo-Colombo
Zwiń mapę
2012
17
lip

Negombo-Colombo

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Colombo Fort
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 31 km
 
Ranek zaczynamy od poszukiwania śniadania - jest poza sezonem, więc większość pozamykana. Resorty stojące frontem do morza proponują uczestnictwo w śniadaniu za 1500rp. Niedziękujemy i znajdujemy knajpę o ohydnej nazwie fish&chips, gdzie jajecznica z kawą kosztuje 400rp. Niemal wszędzie w knajpach ceny podlegają jakimś modyfikacjom (zwanym "plus plus") - a to service, a to VAT, głupki. Z dworca w Negombo jedziemy klimatyzowanym busem do Colombo. Płacimy 100 od osoby + 100 za plecak (w sumie należało się, bo plecak zajmował całe siedzenie, busik bez bagażnika. Wysiadka koło bazaru - oj jak jak ja lubię ten harmider, ten hałas, tę specyficzną azjatycką mieszankę klaksonów, sprzedawców, kupujących itp atakujących wszystkie zmysły. Przebijamy się w kierunku czegokolwiek - nasze przenędzne przewodniki (unikajcie przewodników Bradt) kierują nas do YMCA (Young Men's Christian Association). Hotel masakryczny - pokój bardziej przypominał celę w klasztorze, no ale za 1400rp/dwójkę z toaletą i wentylatorem można tylko tyci tyci pomarudzić.
Na początek trzeba się dostać na stację, do Colombo wjechaliśmy tylko po to żeby stąd ruszyć porannym (5:45) pociągiem do Anuradhapury (przechrzczonej przeze mnie "anura-ponura"). Pod stacją jakiś rikszarz wmawia nam że najlepszy lunch to w śśihiś restaurant. Sądząc że to jakiś słynny przybytek zgadzamy się - na końcu czeka nas sea fish restaurant w stylu "glamour '79" :) Dobre jedzenie, choć ostrawe. Stamtąd rikszą (1000rp/h) robimy objazd miasta - świątynia buddyjska, przygotowana na białych (opłaty za buty i pożyczanie sarongu, za to mały słoń kołyszący się za światynią), kilka innych kolorowych świątyń południowo (?) hinduskich - dzień jakoś mija. Rikszarza odstawiamy, a że kompletnie nie umiemy sobie wyobrazić miłego wieczoru w naszych kazamatach to pakujemy kąpielówki i uderzamy do pobliskiego Hiltona na basen. Spacer prez hall, gra fortepian na żywo, a my jak dwaj brudni kosmici przebijamy się do części sportowej. Tam wstęp okazuje się kosztować 1500rp/osobę, ale byliśmy tak zdesperowani, że odżałowaliśmy owe 37zł :) Na miejscu basenik, leżaczki, piwek kilka (po 500rp). Cały wieczór przeleżeliśmy plackiem na leżakach czytając książki (Adam całą bibliotekę zabrał). Już już mieliśmy iść jak zagadał do nas młodzieniec przechwalającc się jaki to z niego nie jest odzieżowy biznesmen handlujący tekstyliami w Chinach/Indiach & Sri lance. Studiował w Londynie, więc tatuś pewnie dziany. Już już mieliśmy poznawać kolejnych przedstawicieli przemysłu tekstylnego, ale zmyliśmy się. Jeśli więc ktoś szuka kontaktów handlowych polecam kilka wieczorów na basenie Hiltona i na pewno będzie mu łatwiej :)

Już w hotelu kolejny kosmiczny człowiek, a właściwie dwóch. Otóż w hallu siedzi pomarszczony stary holendoro-lankijczyk oraz mały skośny wietnamczyko-filipińczyk. Pierwszy koszulka podwinięta, odsłonięty brzuch, tatuaże, ciemna karnacja. Drugi siedzi w samych spodenkach, non stop się drapie. Stary mówi że tamten to pi ejcz di, semikonduktors (znaczy się doktor od półprzewodników). Młodszy zaczyna mówić cichym niemal szepczącym głosem, serwując nam kolejne rewelacje. Najpierw szybki przegląd krajów azjatyckich i cen ziemi - o każdym z krajów mały ma opinię, każdą z nich wyraża tym samym cichym szwargotem, tak samo pokazując kły/zęby i stosując zerową intonację i mimikę. Potem się rozkręca, opowiada o żydach pompujących kasę w chińskie przedsiębiorstwa, opowiada o zatrutej żywność którą chińczycy eksportują do terenów przygranicznych, płynnie przechodzi do opisywania ustroju w Chinach jako niewolnictwa feudalnego, podobnego do XVIIIw Anglii. Patrząc na jego twarz, sposób mówienia itp przypokminają mi się wszystkie filmy o wojnie Vietnamie, na pewno ten pan jeszcze będzie mi się śnił gdzieś w koszmarach, jak to swym szwargoczącym głosem mówi o żydach w azji :)

aha - podczas wymieniania pieniędzy napotkany staruszek upierał się że z Polski pochodzi bardzo dobry tytoń. Mocno zainteresowani dopytywaliśmy go jakim cudem - otóż tytoń ów wozili podobnoż polscy marynarze i działo się to 20 lat temu. Jeśli ktoś coś więcej o tym wie, to proszę o info :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
BoRA
BoRA - 2012-07-18 22:48
Jeśli chodzi o polski tytoń, to wiem że uprawiany jest na lubelszczyźnie, ale żeby go wywożono na drugi koniec świata, ho, ho,ho to jestem bardzo zdziwiona.
pozdrawiam
BoRa
 
geminus
geminus - 2012-07-21 21:49
Poprostu chlopaki z linii dalekowschodniej dorabiali sobie do pensji. Z Holandii wiezli tyton i wymieniali na herbatke i rubiny.
 
 
BorsukWro
Artur W
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 151 wpisów151 13 komentarzy13 1445 zdjęć1445 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
03.08.2014 - 16.08.2014
 
 
14.07.2013 - 26.07.2013