Znów hotel Almoggar, tym razem widać spory tłok turystów, nie miałem jednak ochoty na interakcje - większość przyjechała leżeć nad basenem i taki wagabunda jak ja zdecydowanie nie pasuje do ich światopoglądu. Aha, hotel ma parszywą akustykę, słychać wszystkich sąsiadów.
Wlazłem na "kazbę" nad miastem - kiedyś szczytem arabskiej rozpychalności było domaganie się kasy za zdjęcie wielbłąda (płaciłem wówczas) tym razem nie dość że wielbłąda sfotografowałem, to na dodatek obdydol który samozwańczo domagał się kasy za parking został zignorowany i jego mina bezcenna. Choć Chez Mimi, które mi tak dogodziło poprzednim razem (3 lata temu) było pustawe, to poszedłem tam, i nie zawiodłem się. Lonely planet maroko to badziew, nie znają się na dobrym jedzeniu :) Jutro skoro świt Ouarzazate, gdzie inszallach* dojedzie Mikołaj + Aneta.
*inszallach - arabskie "jeśli Allach pozwoli". Sforrmułowanie dodawane przez arabów, gdy mówi się o przyszłości. Podobno prognoza w telewizji publicznej pogody ma mówić że jutro będzie 24stopnie, in'sz'allach.