Droga Agadir - Ourzazate, choć czasochłonna, to w odcinku górskim kapitalna, średnio wymagająca, miejscami super widoki.Miałem swoje pierwsze spotkanie z policją, radar pistoletowy miał zdjęcie mojego samochodu, zebrali mnie z 500metrów (74@50kmh). Wykpiłem się z "warning" i nie zapłaciłem ani 300 ani 100dirhamów, to kroplę potu spływającą po czole miałem, zupełnie jak Mikołaj za pierwszym "trafieniem" :) Coraz bardziej przekonuję się do Sandero - w sumie finezji nie ma toto żadnej, taki wół roboczy, silnik powinien mieć 1.6, ale już w momencie zjechania z drogi staje się być doskonałym narzędziem do pracy. W Ourzazate byłem koło 18-19 - po drodze jakiś koleś z zepsutego auta macha, zatrzymałem się, on że do Ourzazate, jakieś 40-50km. Nie chciałem śmierdziela, w planie miałem zapytać co pomóc, a ten mi się władował. Kawałek dalej widzę wielki napis car service - sądziłem że to warsztat, pokazuję mu że to tu i że niech zapyta o pomoc, okazało się że to scenografia jakiegoś amerykańskiego filmu, chyba królestwo niebieskie. Zanim dojechałem do Ourzazate, skręciłem do Ait Benhaddou - jedna z najbardziej fotogenicznych kazb Maroka, wpisana na listę UNESCO. Fuks, bo załapałem się na ostatnie 10min słońca. Śmierdziela zostawiłem na skrzyżowaniu, a nuż coś złapie, niestety czekał na mnie. W sumie dobra karma że miałem go na pokładzie - w mieście kilka strajków taksówkarzy zablokowało główną drogę i moje iGo z mapką głównym dróg by sobie poradziło niezbyt. Oczywiście najbardziej polecał hotel po drodze do jego domu, wczekinowałem się do Nadia hotel, a ten mi brzęczy że go 2km jeszcze wieźć. Styrany byłem, śmierdział, i serdecznie miałem na ten dzień dość - niestety przepuściłem tym samym okazję na wizytę w autentycznym domu, oh well. Mikołaj leciał tego dnia 400km i muszę przyznać że przyjechał z dokładnością do 5minut. Popiliśmy, poopowiadaliśmy, jutro bujamy się po okolicy
29.12
Poprzedniego wieczora zagadałem jakiegoś gościa szwendającego się po hotelu, chwalił się że zna jakąś laskę z polski mieszkającą w Agadirze, okazało się że Dagmara, przewodniczka Rainbow, nadal ciąga polaków po Maroku, i że śpią właśnie w tym hotelu :) On polecił mi kilka miejsc - pierwotny plan zakładał że pojadę do Agdz, zawrócę i lecę na Marrakesz, chciałem jednak zajrzeć do czegoś w rejonie.
Finnt - oaza 25km od Ourzazate. Droga stworzona dla 4x4, sanderka łyknęła ją bez mrugnięcia oka - wysoki prześwit, krótkie zwisy, dobry moment obrotowy na jedynce i dwójce i radzi sobie nie gorzej niż terrano czy land cruiser. Anyway, jadę za tumanem kurzu z którego czasem widać sandero Mikołaja, widzę że na jednym z zakrętów zwolnił - okazało się że lokals który tam się czaił (podobno jedzie na wieś zadzwonić) otworzył sobie tylne drzwi i po prostu wskoczył. Na miejscu przepiękna oaza, otoczona palmami, po obu stronach rzeki (wody po kolana). W sumie lokals przydał się, bo oprowadzał nas dobrą godzinę, pokazał swój dom, zaprowadził na szczyt z którego sobie pocykałem foty, pokazał restaurację i na sam koniec wziął 40dh za wszystkich. Choć Maroko miało wiele "wow" to oaza ta bezapelacyjnie było jednym z naj-wow-ów. Z Fint pod odnowioną kazbę Taourirt, niestety zabrakło przewodnika, który tchnął by życie w te puste pomieszczenia. Siedzi pod kazbą jedaj, ja mu cyk foto z biodra, on do mnie "where are you from?". Na odczepnego rzuciłem "Zanzibar" a ten zamiast zapytać "gdzie to", tak jak 100% poprzedników, bez zająknienia zaczął opowiadać jakim to ciekawym miejscem jest Zanzibar, będący arabskim ośrodkiem handlu niewolnikami już od VIII wieku. Szczękę pozbierałem z podłogi, na koniec czystą angielszczyzną przyznał że on wie że chciałem go sfotografować i że nie ma nic przeciwko. Pod kazbą jedna z trzech restauracji, trafienie w dychę, polecane przez tripadvisor, naprawdę warto. Pożegnałem się z reprezentacją Polski, lecę oddać auto w marakeszu. Na mapie - mały pikuś, ledwo 200km. Po drodze jeszcze pojechałem złapać lepsze światło na Ait Benhaddou, i w drogę. Pół godziny później zapadł zmrok, a jestem pewien że widoki by były kapitalne. Droga okazała się być trudna - bardzo górska, kupa zakrętów - agrafek (kurna jak to się pisze), strome podjazdy i w ogóle ból karku murowany. W wielu miejscach na poboczach 2metrowe badyle w czerwono żółte paski, najwyraźniej śniegu tu czasem bywa sporo. Dojechałem do Marakeszu koło 21, hotel Salsabil tani, paskudny, zaraz koło jemmy, wysępiłem kaloryfer i posiedzę tu.
Szanowni czytacze - Bonne anne, happy new year i niech wam rok 2012 będzie rokiem dobrym. choć Śniło mi się, że zwalniają mnie z pracy, ale to takie tam głupoty, prawda szefie?