21.12
No i pojechałem z Mikołajem i Anetą - zgubili się gdzieś w mieście, więc kwitłem na placyku przed riadem dobre pół godziny - masa świetnego materiału foto, naprawdę z przyjemnością stałem i po prostu patrzyłem. Droga dość zwyczajna, może tylko tyle że bardzo dobry asfalt i spory odcinek dwupasmowy. Ruch minimalny. Droga minęła na opowiatkach z podróży - Nikaragua, Malawi vs moje Indie i Indonezja. W jednym z miast spotkaliśmy się z marokańską gościnnością. Pan policjant uparcie twierdził że trzeba było się zatrzymać przed rondem, Mikołaj oponował że nie było stopu - widać jak się stresował, nie potrafił przemóc się, usmiechnąć, wyluzować. Upór jednak wystarczył i obyło się bez płacenia (szczególnie że kwota była absurdalna - 500dh/200zł). Zdążyliśmy się pośmiać, wyluzować, 500m dalej dżentelmeni z radarem. Tym razem pokazują papiery że inni płacą po 300dh, za bardzo przypominało to namolnych sprzedawców, ciekawe jakie tam daty były :) Wyjęczeliśmy 100 i pojechaliśmy dalej. Na miejscu w Essaouirze poszwendaliśmy, pociągnąłem za moją kulinarną intuicją i trafiliśmy na świetnego tajine'a z wołowiną z figami i orzechami włoskimi - tak jak było w planie, czas na prawdziwie marokańskie jedzenie. Po obejrzeniu kilku hoteli wzięliśmy jeden przy samym wejściu na medinę - rozsądna cena (200za single, 250 za dwójkę), położony blisko parkingu, więc z tobołami nie trzeba się pchać za daleko. Jakim był błędem ten hotel okazało się później :)
Wieczór postanowiliśmy spędzić alkoholowo, i choć udało się to finansowo nie było to łatwe (140dh za butlę parszywego wina, 35-50 za piwo). Miasteczko ładne, spokojne takie, dużo białego z niebieskim, jakiś taki miks arabskiego rozgardziaszu i śródziemnomorskiego luzu. Stoiska na medinie wyraźnie nastawione na turystę, jakoś jednak jest luźno, bez szarpania. W wielu miejscach można wleźć na dachy, pooglądać okolicę, poopiekać na słoneczku. Sprzedawcy niezbyt natarczywi, chyba więcej razy proponowano mi hasz niż "come into my shop", ot taki kurort można by powiedzieć. Wg przewodnika powinno tu być bardzo wietrznie, owszem w pobliżu murów wieje całkiem całkiem, ale przesadą są opisy że na plaży się nie da wysiedzieć, bo wiatr sypie piachem w twarz.
22.12
Rano okazało się że okna hotelu wychodzą dokładnie naprzeciw tuby pobliskiego meczetu, więc o 5:52 muezzin brzmiał jakby stał w oknie mojego pokoju. co gorsza ryczał bite 15minut, tak jakby chcąc się upewnić że w dniu dzisiejszym ze spania już nic nie będzie. Po muezzinie zaczęto wytaczać stoły i krzesła do knajpy poniżej, co już doszczętnie zniweczyło plany na dalsze spanie. Wyniosłem się do innego hotelu - urzekły mnie okna z kolorowego nieprzeźroczystego szkła. W pokoju 17 stopni, niewątpliwa zaleta latem, dość paskudna rzecz zimą. 200dh ze śniadaniem, jednak powoduje że można przecierpieć :) Niestety półtorej godziny po wprowadzaniu okazało że mam nie muezzina a dwóch w zasięgu słuchu - może nieco cichsi, ale obudzą mnie jak nic. Mikołaj&spółka pojechali dalej, w stonę Agadiru, po prostu przed siebie, pożegnaliśmy się w każdym razie. Popracowałem, poszwendałem po mieście, jedyna knajpa oferująca gołębia z migdałami i rodzynkami nie ma go i już, polowania kulinarne poszły tak sobie, jednak plan "raczej za wiele nie robić" realizuję doskonale - mógłbym pędzić, zwiedzać, oglądać, ale jakoś mi się nie chce tłuc - wakacje w końcu conie :) Jest niecny plan wynająć rower oraz pohadryczyć się ze sprzedawcami masek z nigerii/kongo/mali. Widziałem kilku, jednak gdy celowo zacząłem ich szukać, to nie ma ani jednego :) Nie wiem czemu, mam straszną ochotę pojechać do Tafroute - małe miasteczko, 6h autobusem do Agadiru. Nazwa jak nazwa, ale utkwiła mi w głowie i nie daje spokoju....
Aha, inna nieprawda przewodnika to że powinno tu być mnóstwo turystów i problemy z wolnymi pokojami. Hotel mój (hotel Sourrie) był pusty gdy się wprowadzałem.