Start 4 rano,lekko szalony ladakhijski kierowca na wysokości świętego miejsca pielgrzymek (todo sprawdzić czy ta droga to był jakiś p*ony skrót?) skręca w kamienistą lekko widoczną dróżką i zaczyna się wspinać jeepem na pionową ścianę. Crazy! im dalej im wyżej tym bardziej mi się gęba cieszy. Po takie widoki tu się tłukłem! Zojang la (dobrze pamiętam?, sprawdzić wysokość npm), tam już gęba się nie cieszy, ledwo łapię oddech, ale fajnie jest.
Widoki, widoki WIDOKI!
Kawałek dalej drogą udzie koń, dwa źrebaki, starzec, dziecko i jeszcze jeden mężczyzna. Stanęliśmy na foty, starzec podchodzi z dzieckiem i pyta czy nie może się zabrać, klepie w dziecka nogę (chore?). Zabiera się, bo miejsce jest - pomarszczony człowiek gór w skórzano/futrzanym palcie, pachnie ogniskiem, koniem, skórzanym namiotem. Nomad, odrobina magii w jeepie. Całą drogę się nie odzywa, dziecko też. Wysiada w samym środku niczego - kierowca mówi że od miejsca gdzie wsiadł do miejsca gdzie wysiadł szedłby ze dwa dni!.
Kargil, brzydkie miasto, pełno ciapatych, zero białych, restauracje czynne, ale nie ma jedzenia - dziwne. Hotele oszalały, z racji wysokiego sezonu płacę 1000 za nędzną norkę za którą w Delhi wołano by max 400. Hotel zapełnia się hindusami - nie mają wymagań, żyją w chlewie a hindus hindusa doi. Pokój ma telewizor, ale jego reszta koszmarna. Dziwne. kolo 20 zaczęli podgrzewać ciepłą wodę, w rezultacie cały pokój miałem w dymie (piec ogrzewany drewnem) - na moją prośbę o zmianę pokoju dowiedziałem się że nie da się, bo widać że używałem łazienki (!) i inny klient może nie chcieć tego pokoju. Dziwni są i tyla.