Relaks, baldachimy, jakiś wyskok do mughalskich ogrodów, po bodaj 15 hinduskich grupkach chcących zrobić sobie ze mną zdjęcie znudziłem się, i poszedłem pospać na trawnik :) Wróciłem do łodzi, choroba nawraca, ryż i jogurcik będzie moim głównym menu (ah, dziś zapłakałem na wspomnienie gotowanych parówek np złotego indyka czy krakusek :). Marzy mi się jeszcze szarlotka z gałką lodów waniliowych, pół litra coli i PIIIWO! No nic, póki co ryż i jogurciki. Jutro o 4 start jeepem do Leh z postojem w Kargil.
----edit wiele miesięcy później------------
Gdy pierwszy raz byłem w Indiach miałem przyjemność wykupić wycieczkę na krokodyle i wodospady. Wycieczka się odbyła, choć krokodyli nie było (bo pora sucha), wodospadów też nie (pora sucha). Rozumiecie więc moje rozterki, gdy na pytanie o "vegetable market" Yassin odrzekł że wstać trzeba o 4 rano. Zwlokłem się - najpierw rejs cichymi kanałami, potem wpłynięcie na skrzyżowanie kilku kanałów na których zebrała się całkiem spora grupa łodzi. Shikhara men tylko lekko ustawiał łódź i rozpoczął się dryf przez bazar. Na wszystkich łodziach coś leżało, w większości hadel wymienny. Dużo krzyków, machania rękami, arabski styl - wielu mężczyzn jak na dobry bazar przystało po zrobieniu zakupów po prostu klęczała na swoich płaskodennych łódeczkach i w idealnej równowadze sobie rozmawiali co tam słychać. Warto.