Skoro swit taxi na lotnisko, pod hotelem (the white clove) dosiada sie jakis obdydol i zaraz po ruszeniu typowa litania a skad jestes a dokad zmierzasz a czym, itp. Ja, widzac ze auto ma klime, poprosilem o jej włączenie. A tenże obdydol do mnie ze 100 rupii, ja mu ze chyba och* bo prepaid z lotniska kosztuje 350, a teraz nie dosc ze mam zaplacic 500 to jeszcze 100 za klime. A cmoknij sie w pompke, otworzylem wszystkie okna i powiedzialem ze mam free ac. 36 na dworze a ja odzalowalem 6zł.....Bydlak po chwili jak gdyby nigdy nic zaczyna mnie naciagac na jakis house boat, to mu grzecznie acz zdecydowanie kazalem spadac na drzewo i ew prostować banany. Wysiadl.
Ah, nie wspominalem chyba, wczesniej w Delhi wpadlem na Dorote i je grupe z Supertramp - dala mi namiary na house boat z ktorego korzystaja. Rano w hotelu kazalem zadzwonic pod podany numer zalatwiajac sobie tym sposobem rezerwacje houseboata. Jak doskonaly to byl ruch przekonalem sie na miejscu.
Po wyladowaniu w Srinagarze (linie lotnicze Air go czy go Air, nic szczegolnego) komorka nie działa, nie mogę się zalogować do żadnej sieci (plus i play). Spotyka mnie tam Yasin, dosc jowialny lokals, zaopatrzony w kartke z moim nazwiskiem i taksowke. Po drodze dociera do mnie ze ciezko by mi bylo nie majac rezerwacji - houseboatow jest wg LP ponad 1400, na oko z 5x więcej. Niektore sa daleko od wszystkiego, niektore ledwo trzymaja sie na wodzie, inne stoją w czymś co kiedyś było rzeką a aktualnie jest zielono błotnistą papką. Niektóre z kolei maja krysztalowe zyrandole, klime i takie tam. Auto sie zatrzymuje, wysiadam ja, wysiadaja bagaze, siup do płaskodennej łódki i już powoli wiosłujący shikhara wallah wycisza mnie w drodze na bendemeer houseboat.
No wiec co to sa te houseboaty - wyobrazcie sobie lodz, wielkosc barki rzecznej (szerokosc jakieś 7m, dlugosc kolo 20). do swiata lodzie sa odwrocone werandami z pelnymi wariacjami dotyczacymi sztuki rzezbiarstwa - kazda weranda to orgia tralek, kolumienek, plotkow, siedzen, poduch, białych zasłon itp. Po bokach pomosty, czasem ze stolikami i krzesłami. No a co w środku - na mojej pierwsze pomieszczenie to ciemne drewno, duzo rzezbien, poduszki,kanapy w sile 4szt, biale firanki na oknach i ogólnie niemal przepych. Potem jest pomieszczenie jadalne, znow ciemne drewno, rzezbione stoly, krzesla z oparciami na wysokosci 160-170cm. Z jadalni wchodzi się do korytarzyka - 4-5pokoi, wykonczenie podobne. W przewodniku mowia o tym stylu "kolonialny, przypominajacy ere radżów", do mnie jednak takie słowa niezbyt - co innego zobaczyć na własne oczy ;)
Choroba nadal mnie trzyma, cierpię niemożebnie. Wypuszczam się mimo to na 2h shikhara ride - siedzę rozwalony na poduszkach, dookoła przesuwają się lilie, nad głową krążą orły, w wodzie pływają kaczuszki, dookoła houseboaty, ciche chlupanie wiosłem z tyłu, idylla, nirvana i shanghri la. Niestety zaraza w środku psuje nieco iddyllę (nirwane i shan-grill-a), kupa śmiechu jak pędzę na brzeg, na czyjąć grządkę, i wracam na ciąg dalszy rejsu po jeziorze.
Z jeziora wpływamy do kanałów - sklepy, domy, całe "łąki" kwitnących lilii, choć wenecji nie widziałem, to jestem pewien że się nie umywa. Efekt ciszy, brak klaksonów, ludzi, hałasów, smrodu, zapach wody, czy wspominałem o poduszkach i baldachimie? Z łodzi wysiadam na brzeg obadać miasto, powrót do tłoku, klaksonów, błe. Szybko coś wmuszam w siebie, idę na shikhara stand. Podaję nazwę houseboata, zaraz jeden wyskakuje że to on, i zabiera mnie gdzie trzeba.
Ah, Opis Bandameer houseboat group (bo tak się to moje nazywało) nie byłby kompletny bez Yasina i Sartadziana.
Yasin to szef, prowadzi też jakieś travel agency, trzeba przyznać że zajmował się mną tak profesjonalnie jak nikt w Indiach - następnego dnia podał wszystkie opcje wycieczki, co zwiedzić, gdzie nie jechać, dał kupę rad. Co chcę na śniadanie, czy obiad zjem na łodzi, o której ma być shikhara, naprawdę profesjonalizm. Ja który mam alergię na "pomocnych" ze względu na stan mojego konta, naprawdę mogłem skorzystać z niego - w ogóle nie był upierdliwy.
Z kolei sartadzian to młody chłopak, nie wiem jak nazwać - maitre d' hotel? Zachowanie miał godne służącego z 20 letnim stażem, był zawsze pod ręką i relaksująca się/chora biała swieta krowa miała wszystko czego dusza zapragnie. jeśli tak wyglądał kolonializm, to ja poproszę o jego powrót.
Pomimo ze na pokład wróciłem koło 20:30, Yasin natychmiast skombinował shikharę (swojego kumpla, handlarza biżuterią i kamieni szlachetnych)i pojechał ze mną do lekarza (500 rupee).
No więc lekarz - żadnego szyldu, w środku łysy starszy pan w okularach. Yasin oczywiście ze mną. Dochtór, tonem nieznoszącym sprzeciwu, bardzo głośno i wyraźnie podyktował mi "you eat noting until tomorrow twelve o'clock", przerwa na pogrożenie palcem, "then you can eat rice and yoghurt", znów podkreślenie palcem, "and you can have any bloody tea you want!, hehehe" znów palec wskazujący. Dał mi jakieś prochy, trzeba przyznać że mimo małego nawrotu dziś (24.07) wydaje mi się że wreszcie po 6 dniach przestałem,eeee no zdrowy jestem :))))))!
Magiczne środki pana doktora to : buscopar - hyoscine butylbromide,stemetil MD producent abott - substancja czynna nieznana, i cipromac-tz 500 - ciprofloxacin 500mg + tinidazol 600mg. Kurde w PL bym pewnie z 60zł zapłacił, tutaj 90 rupee.