Jedziemy na słonie - troche trzęsie, nie ma nic fajnego. Co innego móc głaskać to zwierze, dotykać jego szorstkiej skóry - patrzeć mu w oczy. Wyobraź sobie coś wielkości autobusu a jednocześnie czujesz wielką sympatię do tego delikatnego zwierzęcia...
Po drodze nakręcamy kierowcą na zakup duriana. Nie bardzo wiedzieliśmy jak to technicznie zrobimy, myślałem o zakupie i zapakowaniu w reklamówki. Kierowca jednak zdecydowanie rzekł nono, not in a car - vomit. Znaczy się pożygamy wszyscy :)
Durian to specyficzny owoc, w całej Azji panuje zakaz spożywania go w miejscach publicznych, wnoszenia do hotelu itp. Owoc ten ma BARDZO specyficzny zapach, inaczej mówiąc wali jak ciężarówka najlepszych serów francji po tygodniu na słońcu. Pod kolczastą skórką kryje się lepka breja uformowana w kulki, przypomina fakturą mokry twaróg czy surowe ciasto. Pomijając zapach w smaku jest słodki, niestety kubki smakowe w jakiś sposób przekazują info do nosa i generalnie jedząc na przemian zachwycałem się wytrawną słodyczą i walczyłem z odruchami wymiotnymi. Zjadłem bodaj 4 "scyzoryki" tego czegoś tylko po to by upewnić się że nie jest to mój ulubiony owoc. Ultimate culinar experience jednak nie dla mnie. Pobyt w warzywniaku zamienił się w degustację KAŻDEGO dziwnego owocu tamże i tylko mangosteen moje podniebienie zachwycił.
Dalej kierujemy się przez góry do Ulundanu pocztówkowe foty. Świątynia poświęcona bogini jeziora - woda spływając z gór nawadnia pola poniżej, więc od czasu do czasu każda ze wsi wysyła delegację z darami. W ogóle mają tam jakąś organizację która decyduje dokąd ma spływać woda z danej góry, tak by wszystkie pola były mokre. Jak się wyraził kierowca w tym roku sezon deszczowy nie chce się skończyć, więc wody mają aż zanadto.
Stamtąd na pola ryżowe Jatiluwih. Widok gówniany, bo leje jak z cebra. Nasza dobra karma daje o sobie znać, po po zjedzeniu obiadku chmury sie rozwiewają, walę foty jak szalony, zapuszczam się w pola/błoto - bosko! Ryż tu jest hodowany w ten sposób od tysiącleci, więc cała okolica jest kandydatem do wpisu na liste dziedzictwa kulturowego UNESCO. Tubylcy przy wjeździe pobierają 10 000/os za wjazd, kasa podobno idzie na wioskę. Lało więc nam się udało bez opłaty widokowej :)