Pobudka o 3:30, sniadanie zart czyli jajko i dwa tosty, i jazda na Ijen. U jego stop na parkingu tylko jeden jeep, my drudzy. Wlasne latarki czolowki i lecimy przed siebie. Ciezko bylo ale wdrapalismy sie na 2800m npm! Kawah Ijen to krater wygaslego wulkanu wypelniony lazurowym jeziorem z kwasu siarkowego. Na brzegach wydobywa sie para wodna bogata w siarke, bogata na tyle ze poprowadzono rury ktore skraplaja wode i powstaje czysta siarka. Siarka nastepnie jest ciosana, ladowana w wiklinowe kosze i na plecach robotnikow wedruje najpierw bardzo stroma sciezka w gore, potem jakies 2km w dol do wazenia a potem na sam dol. Wszystko to ciezka ludzka praca - tragarze naraz potrafia znosic 60-80kg siarki. Doskonale pokazal to Michael Glawogger w filmie Smierc Czlowieka Pracy (Workingman's Death). Kawah Ijen jest bardzo fotogeniczny, na tyle ze spotkalem kolesi z BBC krecacych dokument dla discovery. Wspinaczka makabryczna, widok z brzego krateru niestety zaslanial dym. Zaczalem zejscie do samego krateru w pewnym momencie zlapaly mnie opary siarki. Pali w oczy i pluca, oddychac trzeba przez mokrego t-shirta, widocznosc 2m, dookola strome skaly, i stoisz unieruchomiony dopoki wiatr nie zawieje. Sami robotnicy na dole maja maski, do gory wdrapuja sie tylko z morka szmata w ustach. Staraja sie sprzedac jakies ladniejsze zacieki siarkowe za oszalamiajace pieniadze 10 000rupii (1USD=9000IDR), jesli widza ze chcesz im zrobic zdjecie zatrzymuja sie, mowia foto i pozuja ci z tymi swoimi 80kg siarki. Miejsce niesamowite!
Schodzimy z Ijen spoznieni o 45min w stosunku do czasu narzuconego przez kierowce. Dowozi nas na prom do Bali, koniec wycieczki z pozal sie boze Ari tours. Kombinujemy zeby do Sanur jechac jakims autem - cena z 1 300 000 schodzi do 900 000 ale to i tak przegieci, szczegolnie ze musielibysmy zaplacic 2x prom dla kierowcy i auta (ca 200 000). Bedac swiecie przekonani ze po drugiej stronie jest tez biznes pakujemy na prom - ludzie i samochody, obskurna lajba po ok 30min wypakowywuje nas na Bali.
Paru naganiaczy propobują "transport", cena schodzi z 600 000 do 500 000 idziemy na dworzec autobusowy na przeciwko terminala portowego. Mialem nadzieje na duzy dlugodystansowy autobus z klima, ale nic z tego - Okazuje sie ze owe 500k to cena za wynajecie publicznego 9 osobowego grata bez klimy. Widzę jak coś autobusowatego z napisem Denpasar na przedniej szybie odjezdza ze stacji. Dwoch białych w środku, szybka decyzja STOP,STOP się drę i wsiadamy. Pakujemy graty do 20 osobowego busika, i jedziemy. Busik straszny, miejsca na nogi prawie nie ma. Wszystkie okna, wszystki drzwi otwarte, tubylycy dosiadają się po drodze, pala fajki w srodku (!). Pomocnik kierowcy zajmujacy sie wypatrywaniem pasazerow (siedzacych w kucki na poboczu) probuje nas skroic 50 000 na bilecie. Nie dajemy sie i placimy 30 000/osobe. Jego mina to nie zlosc ze podwazamy jego autorytet tylko bezgraniczny smutek ze biali niedobrzy tak malo placa. Jazde co chwila przerywal obowiazkowy postoj podczas ktorego kierowca i pomocnik skladali ofiare z jedzenia i kwiatow na kazdej kapliczce przy drodze. Cale szczescie tylko kapliczki z "ich" parafii, wiec po chwili jazda stala sie plynniejsza. 5.5h pozniej, styrani maksymalnie wysiadamy w Denpasar. Od rana nic nie jedlismy wiec mleko w kartoniku i dwa pączki. Apetyt psuja nagabujący taksowkarze, ale przy kazdym nagabywaniu cena o 10 000 nizsza :) W koncu przy 70 000 juz zjedlismy, bierzemy od taxiarze komorke, dzwonimy do hotelu, tam dostajemy numer do drugiego i w klimie i skórze jdziemy do Sanur.
Po 30 min jazdy jestesmy w Vila Shanti. Ja kozacze i chce ogladac pokoj - po otwarciu drzwi szczeke mam na ziemi, ale blaza na pysku i ogladam niby wszystko dokladnie.Musze przyznac ze my w takim luksusie jeszcze nie byli :) Na kolacje satay z osmiornicy - kazdy z nas dostaje malutkiego glinianego grilika z zarzacymi sie wegielkami a na nim patyczki z satayem. Bosko!