Ladowanie w Yogya dosc slabo pilotowi wyszlo. wysiadka, kantor z bandyckim kursem, odbior bagazy. Wycwiczony po indiach mam zdrowe odruchy mowienia "no thank you" na kazde "taxi sir". Namierzam budke prepaid, place, dostaje dwie kartki. ide na postoj, tam pan kieruje ruchem - jemu sie dale zolta kartke, ktora laduje w losowej kolejnosci w zwitku ktory trzyma. W zaleznosci od tego ktory z jego taxowkarzy podjezda wyjmuje kartke z poczatku lub konca i wola glosno numer kartki. Stoimy jak te cielaki, M marudzi ze cos zle i ze moglem pilnowac. W koncu wolaja nas. Wsiadamy - hmmm toyotka w pelnej skorce z klima - to mila odmiana po ambasadorze czy motorikszach z Indii :)
Peti mas nasz hotel sie zwie - w koncu po dwudziestu kilku godzinach jestemy pod prysznicem.
Hotel petimas - dobrze polozony, na poczatek mile zaskoczenia mini ogrodem i oczkami wodnymi. Wychodzimy na maly spacer po Maliaboro street, M szczeka na ziemi, dla mnie hm.. nieco czysciej niz w Indiach. Jestesmy najwyzszymi ludzmi na ulicy :). Namierzmy jakas knajpe - okazuje sie w niej krolowa japonsko/chinska kuchnia. Lapie jeden z tych momentow - knajpa daleko od domu, pyszne krewetki i piwo, do tego chinski wlasciciel spiewajacy presley na karaoke.
28.06
Rano wstajemy, atakujemy Kraton-palac sultana. Nawet fajny, wejsciem polnocne jakie malo ciekawe salki, wchodzimy wejsciem polnocno zachodnim - kilka budynkow w tym ich indonezyjsko otwartym stylu (dach i slupy, czasem sciana z jednej strony). Fajnie jest. Kilka kolejnych wycieczek dzieciakow robi sobie z nami zdjecia - fajnie ze nie tylko M wzbudza ich ciekawosc. Generalnie im mlodszy czlowiek tym bardziej wybalusza oczy na nasz widok. Z palacu sultana idziemy do palacu wodnego - tu z kolei pare basenow obudowanych budynkami. Zapewne znow dobry przewodnik uratowalby miejscowke, ale upal i wilgoc w powietrzu dokonuja dziela - zaczynam wymiekac. Z palacu atakujemy bird market, niestety w remoncie i przeniesiony 1km dalej. Nie ma mowy - wracamy na 'nasza' Maliaboro street. Zapalu starczylo nam akurat zeby dojsc do wejscia do palacu sultana, wypilismy sok z kokosa i pojechalismy moto riksza do hotelu. Jaja byly bo w rikszy ledwo sie nasze grube d* zmiescily :) Wieczor w chinskim karoke, tym razem policzylismy ceny - okazalo sie ze browarek kosztuje 35 000rupii (1USD=9000IDR)! Polazilismy po biurach podrozy - wybralismy Ari Tours - agencja jak wszystkie inne, tylko koles pracujacy w srodku jakis kumatszy. Nastepny dzien robimy z nimi Borobudur i Dieng Plateau. Jesli sie okaze ze jest OK jedziemy na trzy dni trasa Prambanan-Bromo-Ijen-Bali. No tak, wszystko pieknie tylko "Bali" w ich wykonaniu to zrzucenie nasz przy promie do Bali. No nic, trzeba bedzie cos kolowac.