Geoblog.pl    BorsukWro    Podróże    Tajladnia Kambodża    Siem Reap
Zwiń mapę
2012
18
sty

Siem Reap

 
Kambodża
Kambodża, Siem Reap
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 365 km
 
18.01

Z rana śniadanie w hotelu, jakiś flaszback śniadań w Maroku - zachciało mi się bagietki i soku pomarańczowego, za to jajeczniczka na bekonie palce lizać. Pierwsze zatrzymane taksi zgodziło się jechać z licznikiem, jadę na dworzec autobusowy Mochit (miau miau). Czas jazdy koło 20min, oplata 110bh - podoba mi się. Dworzec lekko przesadzony - każdy operator ma swoją budkę z biletami, całe szczęście na większości są nazwy kierunków normalnymi literkami. Kieruję się do Aranyaprathet, ostatnim mieście przy przejściu Tajsko - Kambodżańskim. Potem w planach Poipet i Siem Reap. Autobus o 9:30 (okienko 999) full, na 10 (okienko 30) kupuję bilety. Autobus normalny, z kibelkiem, klimą - może lekko wkurzają dermowe siedzenia, nieco się człowiek klei. Widoki fajne, trochę nudno, ale można uzupełnić bloga. Tu przynajmniej nie czuję się jak kosmita wyciągając laptopa :)

---- dzien pozniej ----

Sporo ludzi wysiada w samym Aranyaprthet - mało się nie nabrałem. Ostatni przystanek to przygraniczny bazar - Rongkleua market, jakieś 300-500m od przejścia granicznego. Z tobołami ciężko iść, więc tuktuk. Cena zeszła z 80 do 50thb, nadal zdzierstwo. Tuktuk zajeżdża pod coś co udaje visa service - dość dokładnie opisany scam polegający na zdzieraniu za kambodżańską wizę więcej niż przepisowe 20USD. Na pytanie skąd jestem odpowiedź "Zanzibar" i już koniec zainteresowania, dreptam w stronę granicy. Tajska granica tylko oddarła papierek wjazdowy, wbili pieczątkę, koniec. Pomiędzy granicami obszar wolnocłowy - hotele, kasyna, knajpy alkoholowe, wyglądało jak fajne miejsce na pobyt. Jednak ja się wybieram kawałek dalej. Najpierw stoi namiot, w nim każą wypełnić papierek zdrowotny. Ciekawe co by powiedzieli jakbym zakreślił katar, kaszel, wysypkę i sraczkę. Po papierku zdrowotnym idę do pomieszczenia gdzie dają (jedyne prawdziwe, reszta to scam) visy on-arrival. Wypełniam papier, doczepiam fotkę, zdaję paszport. Mimo że nad okienkiem wisi jak byk że za wizę należy się 20usd, to celnik spod jakiegoś zeszytu położonego na kantorku odsłania kartkę że "20usd+100thb". "No" powiedziałem, i na pytanie czemu pokazałem "20usd" nad kantorkiem. Jakoś więcej nie było już wspominania o owych 100thb, po 5min czekania dostałem do łapek paszport z wizą. Kolejne 100m piechotką i teraz będą sprawdzać moją wizę. Znów wypełniam papierek, nie wiem po co skoro i mój paszport i wniosek wizowy zawierają komplet danych. Tutaj ponownie spotykam ciekawy patent który pierwszy raz widziałem na lotnisku w BKK - podaje się papierek, potem patrzy na kamerkę, robią ci zdjęcie do archiwum.

Mniej więcej na wysokości budki z oszustwem wizowym zgaduję się z amerykaninem z tajską żoną. Na wysokości wizy on daje się naciągaczowi namówić na taksówkę, dołączam do niego, ot żeby taniej było. Po tajskiej stronie były tylko małe szwindelki z prywatnej inicjatywy - załatwianie wizy przez pośredników to pikuś w porównaniu z kambodżańskim rządem (?). Otóż taxi może legalnie odjechać tylko z dworca autobusowego. Plotka gdzieś wyczytana w necie mówi że inaczej taksiarz dostaje mandat od policji. Tak więc turysta namówiony na taxi musi wsiąść do darmowego państwowego autobusu (zaraz za wyjściem z punktu ostatniej kontroli, przy barierkach, nie sposób się pomylić). Autobus zawozi na dworzec koło bazaru, jakieś 1km dalej. Jest jeszcze tajemniczy international bus terminal, ale to ani chybi mega scam. Na dworcu w mieście dostępne są autobusy jadące 3h i Toyoty Camry jadące "1.5-2h". Normalnie taxi dalekobieżne kosztuje w Kambodży 20USD, ale to z Poipet kosztuje 40 i jeszcze dopłata jak 4 osoby jadą.

Z opowieści taksiarza, który dość dobrze jak na Kambodzę gadał po angielsku okazuje się że całkiem normalne jest, że takie taksi zatrzymuje się na parkingu pod Siam Reap i mówi ze nie może zawieźć cię do hotelu. Tuk tuki czekające na tym parkingu odbierają delikwenta i wiozą do hotelu. Oczywiście można zrobić scenę na parkingu, że chce się jechać do hotelu, wówczas tuktukarze nie pobiją taksówkarza. Następny szwindel to dojazd do hotelu X gdzieś na obrzeżach miasta i wmawianie ze to jedynym najlepszy, ze tam niebezpieczna dzielnica itp. Całe szczęście ten taksiarz tylko opowiedział o tych horrorach, zawiózł amerykańców do ich hotelu, mnie do jakiejś w miarę normalnej norki w moim budżecie.

Hotel fajny, choć mieszane uczucia mam do zostawiania butów przed wejściem i poruszanie się po całym terenie hotelu na bosaka :)Wieczór na mieście - życie wieczorne w pełni, wszędzie bary, akwaria z fish-peelingiem stóp. Zajrzałem do jednego czy dwóch sklepów z pamiątkami - 60usd za małą figurkę z brązu - oni są crazy. A z cenami to tu w ogóle jest wesoło. Lokalna waluta do rial, ale często nawet w spożywczaku ceny są w USD. Choć w kantorze za USD powinno się dostać około 4100 riali (aha, na dworcu w Poipet jedyne 3600 - nie wymieniajcie tam kasy!!!), to powszechną praktyką jest liczenie 4000 za 1USD. I tak kupując piwo za 1.50USD płaci się 2usd, a jako resztę dostaje 2000riali. Potem jak się chce zapłacić gdzieś cośtam i pół dolara, to się daje owe 2000 i nikt nie robi scen. Najlepsze były zakupy w warzywniaku - miałem zapłacić 3usd, dałem 2 usd i mały stosik w ilości 3800riali, bo mnie ktoś gdzieś za dokładnie policzył.Jakoś tak się pani wszystko zgadzało, dziękuję, do widzenia :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
BorsukWro
Artur W
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 151 wpisów151 13 komentarzy13 1445 zdjęć1445 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
03.08.2014 - 16.08.2014
 
 
14.07.2013 - 26.07.2013