RATUNKU - OTACZAJĄ MNIE RYCERZE JEDI!!!!!!
Nie, nie paliłem ichniego haszu, ani herbata absyntowa tak na mnie nie działa. Oni naprawdę tu są wszyscy poubierani w dżelaby i wyglądają jakby zaraz mieli wyciągnąć świelne miecze.
Ale po kolei:
Sandero okazało się strzałem w dziesiątke - wół roboczy, zero finezji, ale i tak lepszy niż 80% spotkanych na drodze pojazdów. Jakieś tanie picanto by sobiie raczej nie poradziło. Silnik 1.4mpi, pod górkę jednak ciężkawo ale dawał radę - zaprzyjaźniłem się z tym czymś :)
Ależ to była droga - wąziutka, czasem przez pół godziny żadnego auta, ani człowieka, z naprzeciwka dosłownie 2 samochody jechały, dobrze że nie spotkałem ich na zakrętach. Byłem ja, niebo, czerwone skały, krzaki kaktusy i góry i doliny. Co i rusz postój a to na fajkę a to na foto - cisza niemal doskonała (pomijając bzykanie co większych much). Miejsca bez nazw, drogi których nie ma (wg nawigacji). Choć zupełnie inaczej, to podobnie się czułem tylko w kaszmirze. Na miejscu w Tafraoute pojechałem na czuja, nieco oszukały mnie widoczki znalezione w necie, okazało się że to kawałek dalej, a nie samo miasto. Wróciłem, znalazłem hotel w którym działa ogrzewanie i jest wifi za 170dh. Żeby dojechać kilku handlarzy musiało przestawić kramy, ale nic to. Poszwendałem się, fajnie tubylcy wyglądają, większość chodzi ubrana tradycyjnie, tylko młodzi uparcie próbują naśladować zachodnią modę. Knajp trzy na krzyż, w jednej dają piwo, na żarcie czekałem 40min, choć fajny tajine i czuć że kucharz się popieprzył, to jednak przekombinowany (restauracja le kasbah).
Polazłem na skałki, żeby zrobić zdjęcia zachodu słońca - nauczka na przyszłość, jeśli nie umiesz łazić po skałach, to nie łaź.Pod górę idziesz nachylony pod kątem i przesz do przodu. Na dół już inaczej środek ciężkości układasz i można sobie niezłe kuku zrobić. Obeszło się bez strat, ale pietra miałem.