Geoblog.pl    BorsukWro    Podróże    Jammu&Kashmir    Monachium + New Delhi
Zwiń mapę
2011
16
lip

Monachium + New Delhi

 
Indie
Indie, New Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
15.07
Lotnisko w Monachium, choc poczatkowo wydawalo sie doskonałym miejscem do spędzenia 6h jakie miałem na przesiadkę, to już po dwóch straszliwie się nudziłem. Zarówno terminal G jak i H mają dość fajne fotele na końcach - prawie się na nich leży. Kusił mnie nap-room, kabina z klimatyzacją i łózkiem w której można spędzić czas płacąć 15eur/1h (min 2h). W końcu doczekałem się boardingu i siedziałem w samolocie do Delhi.Loty znosze coraz gorzej - jakiś arabski z wyglądu bachor darł się zdecydowaną większość lotu, do tego lufa chyba oszczędza na personelu, bo 2h czekałem na obiad, co wiązało się z zapalonym światłem i zerową szansą na sen. Kiedy w końcu sen nadszedłl (chwała b za czapkę z daszkiem w podręcznym) co chwila wspomniany gnój się darł, obsługa rozdawała coś do żarcia, lub jeszcze coś innego...
no summa summarum, lufthansa mi jakos nie podpasowala w lotach długodystansowych.

16.07
Wyladowalem w Delhi - lotnisko sie rozbudowało, pomimo że to arrival można było zrobić zakupy w duty free. Szybka wymiana waluty, rządowa budka pre-paid taxi i wychodzę na zewnątrz. Duchota, 100% wilgotności, troche mniej niż poprzednio nattrętni taksiarze, zero tragarzy. Prepaid na paharganj 345 rupee, i juz jadę.
Taksówkarz nie próbował mi wmówić że jest święto, że mój hotel wysadzili, nic z takich rzeczy. Dziwne.
Zawiózł, wysadził, podziękował, pożegnał. Szedłem od strony metra, celowałem w hotel Relax. Wcześniej próbowałem ów hotel zabookować przez neta, ale trafiłem na jakąś upierdliwą agencję turystyczną próbującą sprzedać mi cały wielki 21dniowy package za bodajże 6000pln. Hotel ten u nich kosztować miał 3000rupii, na miejscu okazało się że to 1350/noc. Hotel jak na hinduskie standardy przystało brudnawy, ale za to z klimą (niestety bez kontroli mocy, więc albo 35 albo 25 stopni). Szybki rozładunek, prysznic i już do miasta. Na początek diamond cafe - nic się nie zmieniło, nadal do kibla się idzie po wąziutkich schodach, mijając koszmarnie brudną kuchnię a korzystanie z wc oznacza sikanie do dziury i spusczanie treści wodą z wiaderka. W kuchni ktoś wymiotował, mam nadzieję że nie do jedzenia. Spring roll, odpowiednik sajgonki z baraniną z jakimś zielonkawym sosem nie przypominał niczego co można zjeść w europie. Pyyychota.

Kontrolny oblot okolicy, i już wiem - stała się rzecz straszliwa - przy okazji common wealth games posprzątano main bazaar road. Na początek poszerzoną ją, usuwając około półtora metra fasad/balkonów/pięter. Miejscami nadal zieją diury, miejscami nadal widać drzwi bez podłóg. Hotel Shelton w którym chwaliłem sobie balkony na ostatnich piętrach już z nową fasadą, bez balkonów. Sprzątanie oznacza również pozbycie się wielu szyldów, które były elementami krajobrazu, więc niektóre hotele "zniknęły" np nie umiałem znaleźć Smyle Inn od którego poprzednio zacząłem podróż po Indiach. Zdałem sobie sprawy że na całej ulicy nie ma ani jednej krowy. Dziwne.
Poprzednio jet lag odespaliśmy w parku, tym razem jednak potrzaba klimatyzacji zwyciężyła i koło 14 padłem spać w hotelu. Z "kimnę się godzinkę" zrobiło się 3h snu, głód pogonił mnie z powrotem do miasta. Riksza w jakiejś znośnej cenie, zero potrzeby targowania o 1,20zł i już jestem pod meczetem. No tu się nic nie zmieniło - brud, smród, muchy, baranina i kozina robiona na oczach klientów (i co większych much), świeżutkie baranie szaszłyki prosto z ognia z górą cebuli za jedyne 20 rupali. Nażarty próbowałem się wbić do meczetu, niestety nie można wchodzić podczas pray-time. Z powrotem na bazar (przy baraninie na lewo idąc od meczetu). Widok ze schodów oszałamia, ludzie gapią się na mnie, ja gapię się na nich a z dużego meczetu i małego przybazarowego kakofonia dwóch muezzinów, ja zwykle powodująca u mnie gęsią skórkę. TAK, o to chodziło, TAK to jest TO!
Z meczetu dreptam w stronę fortu - ciemno, trochę straszno, ale już dżainijska świątynia visavi fortu tchnie spokojem i ciszą. Nie miałem jak wejść na górę (no camera), więc łażę dookoła. Na środku budynku jest spore biuro, na którego ścianie (z tylu, po prawej) wisi tabliczka meditation center. Pan bardzo mnie tam zaprasza w końcu wchodzę. I okazuje się że kryje się tam gipsowa "jaskinia" z dwoma klimatyzatorami, z drewnianymi akcesoriami i świętymi figurkami/obrazkami. Wyjątkowa cisza, spokój i temperatura bliska 21 stopni (na dworze tymczasem około 32) spowodowały że zaraz poczułem potrzebę medytacji.... Odpocząwszy w "jaskini" rikszą nad india gate. Tam wstrząs - pierwszy raz dostałem "czai" składający się z mleka, masali i herbaty w paczce. Fuj. Indie się zmieniają, dziwne.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
BorsukWro
Artur W
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 151 wpisów151 13 komentarzy13 1445 zdjęć1445 3 pliki multimedialne3
 
Moje podróżewięcej
03.08.2014 - 16.08.2014
 
 
14.07.2013 - 26.07.2013